15 czerwca 2021

Powrót po przerwie, zmiany i nowe początki

 

Ostatni post pojawił się tutaj 25 marca 2020 roku, czyli w zasadzie niedługo przed moją wyprowadzką z rodzinnego domu. Z jednej strony, dziwnie mi tutaj wrócić po takiej przerwie, tym bardziej, że w międzyczasie wydarzyło się tyle rzeczy o których chciałabym Wam opowiedzieć, a z drugiej - czuję taką nostalgię i ciepło na sercu, bo wiem ile z tym blogiem wiąże się wspomnień! Pierwszy post tutaj pojawił się w czerwcu 2016 roku,a to szmat czasu! Przez te wszystkie lata ten blog przechodził tyle zmian - wyglądu, poniekąd tematyki i samej nazwy! Ale dziś nie o tym, na powrót do przeszłości i wspominki będzie jeszcze czas :D Dzisiaj pozwólcie, że opowiem Wam co się u mnie działo, gdy mnie tu nie było :) A jeśli chcecie być na bieżąco i poglądać naszą codzienność - zapraszam Was na mojego instagrama. Staram się codziennie coś tam wrzucić, szczególnie na Stories. 

 

Wyprowadzka z dnia na dzień na drugi koniec Polski i mamy kota!

Zacznijmy może od początku.  W maju 2020 roku, dosłownie parę dni przed maturą, którą miałam pisać wyprowadziłam się do chłopaka na drugi koniec Polski (Lubelskie -> Dolny Śląsk). Sonia została z rodzicami i w sumie od tamtego momentu miałam już zagwozdkę o czym mogłabym tutaj pisać. Szczerze powiedziawszy, nie mogłam się też zmotywować, aby przysiąść do laptopa i zabrać się za pisanie czegoś nowego. W tamtym okresie zdecydowałam się właśnie przerzucić bardziej na instagrama i profil o tematyce lifestylowej, ale w jego prowadzeniu też nie byłam regularna. Dużo się działo, ale niekoniecznie wiedziałam, jak mogłabym to wszystko tam, w ciekawy sposób pokazywać. Działałam po omacku, nieregularnie i bez większego planu.

Pewnego lipcowego wieczoru, jak wracaliśmy z zakupami do domu, przybłąkał się do nas kot. Już trochę starszy, być może nawet dorosły. Szedł za nami kawał drogi, aż pod sam dom. Postanowiliśmy go wtedy zatrzymać, przynajmniej do czasu znalezienia właściciela. Daliśmy ogłoszenia, ponawialiśmy posty, ale nikt się nie zgłaszał - kot więc został u nas. Niestety po pewnym czasie zaczęły pojawiać się pierwsze problemy - był to kot wychodzący i nie potrafił usiedzieć na dłużej w domu, jego sierść była wszędzie i w pewnym momencie zrobił się okropnie agresywny - potrafił przyjść z drugiego pokoju i rzucać się z zębami na ręce, nogi czy twarz.. Zdesperowani, pogryzieni i podrapani, zaczęliśmy go znów wypuszczać. Uspokoił się, wracał na jedzenie i na wieczór do domu. Do czasu.. Któregoś wieczoru po prostu zwiał na ulicę i więcej go nie zobaczyliśmy. 

 




Niedługo potem pojawił się w naszym życiu Riley, mały kociak wzięty od Pani z wioski obok, bo brakowało nam jednak kota w domu. Riley z perspektywy czasu był za wcześnie zabrany od matki, bo jeszcze nie potrafił dobrze chodzić, ale no cóż. Kotki były na wydanie "na już", a my też nie mieliśmy za bardzo wiedzy o kotach. Swoją drogą, został nam oddany w pakiecie razem z pchłami i o ile na początku nie było większego problemu, tak potem była ich cała masa - tak, pchły złapał jeszcze u poprzedniej właścicielki i tak został nam wydany.. Był to kociak niewychodzący, bo nie chcieliśmy, żeby coś mu się stało.  




Pojawiły się niestety, problemy ze znalezieniem pierwszej pracy w Polsce po dłuższym czasie, więc już w sierpniu zdecydowaliśmy się we dwójkę poszukać pracy za granicą. Wybór padł na Niemcy, z racji, że mieliśmy do nich najbliżej i chłopak już w nich pracował, miał więc jakieś doświadczenie. Riley został oddany do rodziny na ten czas, bo mieliśmy wrócić za 2-3 miesiące.

Niemcy i pierwsza, niewolnicza praca

Tak zaczęła się nasza wspólna przygoda poza granicami kraju. Trafiliśmy początkowo do hotelu pracowniczego w Camlbach, skąd po paru dniach przeniesiono nas do wspólnego mieszkania (z pięcioma innymi osobami) w Hofen an Der Enz. Mieliśmy tam swój mały pokoik, z oknami po zachodniej stronie i dodatkowo przy głównej ulicy, gdzie 24/7 był ogromny ruch - karetki, tiry, ciężarówki, samochody.. Samo mieszkanie nie było złe, było wręcz bardzo ładne! Sama okolica w której się znajdowaliśmy była niesamowita! Miasto z każdej strony otoczone było pagórkami i lasem ♥ Żałuję jedynie, że mieliśmy potem tak mało czasu na zwiedzanie i nie mam też za wielu zdjęć z tego okresu. Po szkoleniu i niezbędnych testach zaczęliśmy pracować - początkowo krótko, bo nie było pracy z racji końca sezonu, a potem po 12-14 godzin dziennie.. Wspomnę jeszcze, że była to praca w chłodni na produkcji mięsa.. No cóż, na pewno nie tak wyobrażałam sobie swoją pierwszą pracę i pod koniec, po 3 miesiącach, jak już mieliśmy wracać do Polski, oboje mieliśmy dość.. Praca od 18 do 6-8 rano codziennie, bez ani jednego dnia wolnego w tygodniu (tak, nawet w niedziele musieliśmy chodzić, podobno było za dużo pracy i nie mogli nam dać ani tego jednego dnia na regenerację..), do tego zimno, bo temperatura w chłodni wahała się od -10 do nawet -30 stopni około.. Były takie dni, kiedy oboje mieliśmy ochotę płakać ze zmęczenia i z wizją, że ledwo wstaniemy, a znowu trzeba tam iść.. Nie robiliśmy potem nawet obiadów, bo nie było czasu na gotowanie, czy większe zakupy, a energetyki to był nasz must have, aby jakoś wytrwać.. Jeśli chodzi o ludzi, była tam duża różnorodność kulturowa. Najgorsi byli Polacy, którzy wzajemnie rzucali sobie kłody pod nogi. Wtedy też pierwszy raz spotkałam się z obgadywaniem, wyzwiskami i poniżaniem w pracy (dodatkowo byłam prawdopodobnie najmłodsza w zakładzie, miałam 19 lat..). Dzień powrotu do Polski był jak wybawienie..

Powrót do Polski

Do Polski wróciliśmy w połowie listopada, bo bardzo zależało nam na tym, aby święta spędzić już u siebie, a wiedzieliśmy, że nie ma mowy o żadnym urlopie, czy wolnym z tego tytułu. Tam pracowało się nawet w Boże Narodzenie.. Niestety parę dni przed przyjazdem dowiedzieliśmy się, że Riley'iego już nie zobaczymy. Usłyszeliśmy dwie wersje - potrącił go samochód, albo został komuś innemu oddany bez naszej zgody. Z dwojga złego chcę wierzyć, że to jednak ta druga wersja jest prawdziwa.. W okolicach lutego znalazłam swoją pierwszą pracę z klientem w punkcie naprawy GSM (telefony, tablety, sprzedaż akcesoriów). Nie miałam kompletnie doświadczenia, wszystkiego musiałam się nauczyć i jestem niezmiernie wdzięczna szefowi, że dał mi szansę :) Zajmowałam się tam ustalaniem grafiku napraw, przyjmowaniem klientów i telefonów do naprawy, zamówieniami części z hurtowni, sprzedażą, obsługą terminala i kasy, oraz wystawianiem telefonów na sprzedaż, czy też przygotowaniem paczek do wysyłki i wykonywałam telefony służbowe. Praca była naprawdę bardzo fajna i w tym miejscu jesteśmy już w teraźniejszości..

Nowy start

Parę dni temu wróciłam do rodziców i zakończyłam związek. Znowu zaczynam od nowa, w nowym mieście, w nowej części Polski. Bez pracy, bez znajomych tutaj na miejscu, ale.. wierzę, że będzie dobrze :) 

PS. Udało mi się zrobić wymarzony tatuaż! ♥ 






2 komentarze:

  1. Piękny kotek. Też mam swojego, albo on ma mnie, któż to wie. Ale najważniejsze, że dogaduje się z moim pieskiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o kurcze, ile to czasu minęło. Pamiętam jak czytałam z uwagą każdy Twój wpis, aż mnie teraz naszła duża nostalgia hah Widzę nie był to dla Ciebie łatwy czas, ale mam nadzieję, że wszystko się ułoży!

    OdpowiedzUsuń

Spodobał Ci się post? ♥
Chcesz podzielić się z innymi swoją opinią?
Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz komentarz :)

* Hejty i obraźliwe komentarze nie będą akceptowane
* Weryfikacja obrazkowa wyłączona
* Komentować możesz nawet bez posiadania konta google, wybierz opcje "Anonimowy"